logo


WYPRAWY - Węgierskie Karpie

Węgierskie Karpie
 

23.jpg

 

Na ostatni weekend września tego roku czekałem z niecierpliwością cały sezon ,a to za sprawą szczęścia dzięki któremu udało się nam z Dawidem zdobyć 1 miejsce w klubowym zakończeniu sezonu 2011r. i w ogromnej mierze dzięki koledze Andrzejowi który za zwycięstwo ufundował tygodniowy pobyt dla nas obu na łowisku Baly”S na Węgrzech, za co jesteśmy niezmiernie wdzięczni i dzięki któremu mogliśmy przeżyć tak wspaniałą przygodę. Przygotowania do wyprawy zaczęły się kilka tygodni wcześniej, nawijanie nowych żyłek, wiązanie przyponów, uzupełnienie drobnego sprzętu takiego jak choćby ciężarki, aby tylko być w pełni wyposażonym na taką eskapadę. W ostatnią fazę przygotowań weszliśmy gdzieś tydzień przed planowanym terminem wyjazdu gdy nagotowaliśmy ok. 14kg. kulek ,których zapach do dnia dzisiejszego unosi się u mnie w mieszkaniu. Ostatni dzień w pracy dłużył się niemiłosiernie, a podekscytowanie wyjazdem rosło z minuty na minutę. Po pracy jeszcze tylko spożywam szybki posiłek, robię kilka kanapek na drogę, pąkuję część maneli i czekam na swojego kompana. Dawid zjawia się punktualnie o 20:00. Dopakowujemy auto jego bagażami i pół godziny później jesteśmy gotowi. Po drodze zahaczamy jeszcze o stację benzynową gdzie tankujemy do pełna i w końcu ruszamy w trasę. Nawigacja pokazuje 908 km więc mam przed sobą całą noc za kółkiem. Podróż mija spokojnie z kilkoma przerwami na zakup winiet i uzupełnienie paliwa. Gdy zaczyna świtać jesteśmy kilkadziesiąt kilometrów przed Budapesztem. GPS prowadzi nas przez miasto dzięki czemu mamy okazję obejrzeć stolicę Węgier, która budzi się do życia. Co prawda szkoda, że nie mamy czasu na zwiedzanie, ponieważż Budapeszt robi na nas piorunujcie wrażenie ze swoimi zabytkami, które podziwiamy tylko przez szybę samochodu, ale w końcu jedziemy na ryby. Może kiedyś uda się jeszcze zawitać w te strony i pospacerować uliczkami tego pięknego miasta. Jesteśmy coraz bliżej i gdzieś po godzinie jazdy od Budapesztu docieramy do celu. Na miejscu bardzo miłe przywitanie przez właścicieli łowiska z poczęstunkiem, kawą i kieliszeczkiem miejscowego specyfiku. Trochę czekamy aż ekipy z poprzedniego tygodnia opuszczą stanowiska, w między czasie przeglądając listy ze złowionymi rybami. Prawie na każdej liście widnieje jakaś ryba z dwójką z przodu. W duchu i nam marzy się taka zdobycz, ale żaden z nas o tym głośno nie wspomina, pewnie żeby nie zapeszyć. My też dostajemy podobna listę, z małą różnicą, gdyż nasza tabela jest pusta. Zobaczymy co przyniosą najbliższe dni. Od Henrietty gospodyni i właścicielki jeziora dostajemy jeszcze prowiant, kuchenkę turystyczną z zapasowym kartuszem gazu, sztućce, talerze oraz resztę niezbędnego sprzętu do biwakowania. Łładujemy cały ten majdan plus nasz ekwipunek na łódkę, którą jesteśmy przetransportowani na stanowisko nr 7. Siódemka jest usytuowana na wyspie, gdzie mamy do dyspozycji platformę ok.50 m kwadratowych na której jest postawiony drewniany domek, a w nim dwa  łóżka i dwa fotele karpiowe, dzięki czemu nie musieliśmy przywozić ich z Polski. W mgnieniu oka wyładowujemy klamoty z łódki i po rytualnym piwku bierzemy się ostro do roboty. Rozstawianie tripodów i montaż zestawów zajmuje nam sporo czasu, gdyż każdy z nas przygotowuje po cztery wędki. Gdy już udało się nam ogarnąć na stanowisku nadszedł czas na znalezienie odpowiednich miejscówek. Przed nami gdzieś ok. 60 m na wprost mieliśmy pokaźnych rozmiarów blat, na którym postanowiliśmy umieścić dwa zestawy. Resztę markerów postawiliśmy pod drugim brzegiem który usłany był od powalonych drzew i różnego rodzaju krzaków. Miejsca wręcz bajkowe lecz bardzo trudne technicznie ze względu na dużą ilość zaczepów co potwierdziło dokładne sondowanie stukadełkiem. Pierwsze branie następuję jeszcze przed wywiezieniem dwóch ostatnich zestawów, niestety ryba na wolnym biegu wpływa między drzewa i po dopłynięciu do zaczepu zrywam żyłkę. Sytuacja taka powtarza się jeszcze dwa razy, co trochę zaczyna nas irytować, ale też zmusza do przemyśleń i w konsekwencji do zmiany taktyki. Wieczorem zmęczenie i nieprzespana noc daje znać o sobie przez co natychmiast zasypiamy. Około. 1:00 w nocy branie i pierwszy mój węgierski karpik ląduje w podbieraku. Nie jest duży ,zaledwie 7,14kg, ale pierwsze lody przełamane

01.jpg

O 3:00 następne branie , tym razem Dawid zalicza pięknego pełnołuskiego 17,80 kg.


02.jpg


W ciągu dnia mimo wyłączenia wolnych biegów w kołowrotkach ponownie tracimy kilka ryb w zaczepach i dopiero po 18:00 udaje się mi wyciągnąć następnego karpia 13,80kg.

 

07.jpg

 

Zaraz po wypuszczeniu mojej zdobyczy, następne branie i Dawid holuje malucha 7,90kg.

09.jpg

Noc z niedzieli na poniedziałek mija w miarę spokojnie i dopiero gdzieś ok. 5:00 nad ranem mam branie i poprawiam swoją życiówkę na 17,30kg.


11.jpg

 


W dzień doławiam jeszcze bączka 6,80kg. i brania się urywają, a my korzystamy z pięknej pogody, wygrzewamy się na słonku i popijamy zimne piwko.

27.jpg

 


Wtorek podobnie jak dzień wcześniej nie zachwyca wynikami, a na macie ląduje tylko jeden maluch. Pod koniec dnia zaczyna się chmurzyć i wieczorem przychodzi burza z ulewnym deszczem. Dzięki czemu liczymy na lepsze żerowanie i co za tym idzie na większą ilość brań. Na pierwszą rybę po zmianie pogody nie musieliśmy długo czekać i Dawid gdzieś ok. 1:00 w nocy wyciąga karpia nieco ponad 11 kg a ja przed śniadaniem niespełna siedmiokilowego brzdąca.

08.jpg

Po posiłku następne branie, ale tym razem ryba się spina. Kolejny strzał następuje przed czternastą i po długim i emocjonującej walce udaje się mi wyholować następną sporą rybę o wadze 15,70 kg.

14.jpg

 

Zaledwie kilka minut po zważeniu i wypuszczeniu mojej zdobyczy ponowny pisk sygnalizatora i teraz Dawid holuje sporą rybę. Ale dopiero po podebraniu karpia i wciągnięciu go do łodzi widzimy jaki jest wielki. Szybki powrót na platformę, gdzie ważymy miśka, a waga wskazuje 21,18kg. i nowy rekord Borsuka. Ogromny okrzyk radości który z siebie wydajemy oznajmia chyba wszystkim na łowisku, że i nam udało się wyholować dwudziestkę. Co ciekawe limit szczęścia na dzisiaj jeszcze się u Dawida nie wyczerpał gdyż godzinę później dostaje telefon z kraju i dowiaduje się że ponownie został tatusiem, a na świat przyszła córcia Oliwka. Gratuluję szczerze kumplowi dwóch takich „okazów” jednego dnia i otwieram butelkę nieco mocniejszego trunku, aby uczcić to niezwykłe wydarzenie.

18.jpg

 

Przed wieczorem jeszcze i ja poprawiam swoją życiówkę.Tym razem ma 17,80kg.

20.jpg

W nocy odnotowujemy dwa brania, niestety oba zerwane. Czwartek po chłodnej nocce wita nas mglistym porankiem, a na pierwsze branie czekam do południa, lecz i ono kończy się niepowodzeniem. Ok. 14 delikatne podniesienie swingera, zacięcie i po krótkiej walce Dawid wyciąga jedynego amura wyprawy.

28.jpg

Po półgodzinie następne branie z tego samego miejsca, ale w czasie holu ryba się wypina. Po 17:00 Borsuk wyciąga jeszcze maluszka pod 5kg. Ale na konkretną rybę musimy poczekać do 19:00 wtedy to następuje pojedyncze pikniecie, ale po zacięciu ryba mocno wygina wędzisko co ponownie zwiastuje ładnego karpia. Wsiadamy szybko do łódki i po chwili jesteśmy tuż nad rybą. Echosonda pokazuje ponad 15m  dzięki czemu wiem że mogę spokojnie holować nie martwiąc się o zaczepy. Ryba jest bardzo silna, kapituluje i daje się podebrać dopiero po 15 min. Dawid z trudem wciąga pięknego karpia pełnołuskiego na pokład, a wracając na stanowisko zastanawiamy się czy to aby nie następny dwudziestak. Przed ważeniem kompan nakazuje stanąć mi z tyłu za wagą i sam obserwuje wskazanie przyrządu, po następnej sekundzie widzę uśmiechniętą gębę Borsuka i już wiem że i ja przekroczyłem magiczną barierę 20kg. Karp waży dokładnie 20,20kg. i jest ukoronowaniem mojej wyprawy.

31.jpg

W nocy ryby nie przejawiają zainteresowania naszymi przynętami, postanawiamy więc po śniadaniu poprzewozić zestawy i zmienić przynęty na nowe. Nie przynosi to zbytniej poprawy, ale z tego co widzimy na wodzie nie tylko u nas urwało się z braniami. Dopiero po 16 doczekaliśmy się strzału, a Dawid stanął na wysokości zadania i w trudnych warunkach wyholował następnego grubasa tym razem 18,73kg. Przed 22:00 jeszcze jedno branie, ale ryba wchodzi w zaczepy i nie pozostaje nam nic innego jak znowu zerwać żyłkę. Kwadrans po północy Dawid doławia jeszcze ostatnią rybkę pod sześć kilo. I powoli kończy się nasza przygoda na zagranicznym łowisku. Rano składamy wędki, zbieramy markery z wody i pakujemy nasze graty, a przed 10:00 zostajemy zwiezieni ze stanowiska. Na przystani musimy jeszcze to wszystko wyładować, a potem zapakować do auta. Na koniec w barze dostajemy jeszcze śniadanko ,wypijamy kawkę i po pożegnaniu z bardzo miłymi właścicielami łowiska ruszamy w drogę powrotną. Tydzień który spędziliśmy na Baly”s będziemy wspominać z Dawidem pewnie przy każdym naszym spotkaniu, a ryby i niesamowite hole zostaną w naszej pamięci na zawsze. Na koniec jeszcze raz chciałbym podziękować Andrzejowi za to, że umożliwił nam połów na tym pięknym akwenie i przyczynił się do spełnienia naszych wędkarskich marzeń.
Dzięki Andrzeju.

------------------------------------------

FOTORELACJA


01.jpg

02.jpg

03.jpg

04.jpg

05.jpg

06.jpg

07.jpg

08.jpg

09.jpg

10.jpg

11.jpg

12.jpg

13.jpg

14.jpg

15.jpg

16.jpg

17.jpg

18.jpg

19.jpg

20.jpg

21.jpg

22.jpg

23.jpg

24.jpg

25.jpg

26.jpg

27.jpg

28.jpg

029.jpg

31.jpg

32.jpg

33.jpg

34.jpg

35.jpg

36.jpg
 


Data utworzenia: 25/11/2012 @ 19:49
Ostatnie zmiany: 21/12/2014 @ 22:50
Kategoria : WYPRAWY
Strona czytana 11045 razy


Wersja do druku Wersja do druku


Komentarze

Nikt jeszcze nie komentowal tego artykulu.
Badz pierwszy!





^ Góra ^